Bali dla początkujących. Czyli co warto wiedzieć o tej wyspie?

Zapisz się do newslettera

 

Bali dla początkujących, to mój subiektywny przewodnik o tej pięknej wyspie, co można zjeść i zobaczyć, gdzie się zatrzymać.

Na Bali przyjechałyśmy bardzo późno, z Denpasar udałyśmy się do naszego bungalowu w Kuta Ubud i od razu poszłyśmy spać. Zmiana czasu, długi lot i sporo wrażeń.

Szukasz lotu, sprawdź tutaj.

Może jeszcze wyjaśnię dlaczego ta okolica – czytałam sporo porad odnośnie Bali. Ubud słynie z pól ryżowych, na północy są piękne góry i wulkan. Południe idealnie nadaje się dla turystów, którzy wybierają się tam pierwszy raz, ocean jest bardzo blisko, do tego sporo atrakcji, nocne życie i surfing.
Rano obudziła nas przemiła właścicielka Ibuangus, serwując typowe amerykańskie śniadanie. Jajka sadzone, tosty, kawa i świeży sok. Co prawda na co dzień nie jadam takich rzeczy, ale jak to mówią „darowanemu koniowi…” Rozpakowałyśmy się i pojechałyśmy skuterem na plaże.

Można tam spotkać wielu surferów głownie z Australii 😉 długie blond włosy, mocno rozbudowane torsy… i amerykański uśmiech. Ponieważ Bali słynie z idealnych warunków do surfingu i kite’a, na plaży jest mnóstwo wypożyczalni i instruktorów.
Dla tych co chcą zwyczajnie poleżeć i się poopalać tubylcy wynajmuje leżaki po 5$ za 2h oraz sprzedają świeże kokosy za około 2$.

 

Bali dla początkujących c.d.

Wieczorem poszłyśmy do typowej balijskiej knajpki, trzeba przyznać, że personel jest bardzo dobrze wyszkolona w zakresie obsługi  turystów. Trzeba uważać na to co dopisują do rachunku np. 18% opłatę (w tym 10% podatku – co jest odgórnym nakazem i to rozumiem, ale reszta to opłata za serwis. Jest to stawka ruchoma no i czasem ceny mogą się różnić od tych w karcie).

Jadłam pysznego bakłażana w tempurze z ostro – słodkim sosem. Do tego smażone tofu, przyprawione na ostro, popite lokalnym piwem.  Sama często robię bakłażana bo jest moim ulubionym warzywem, jednak ta potrwa była genialna. Muszę to w domu powtórzyć, zdjęcia niestety nie oddają tego, jakie to było pyszne.

Kolejny dzień upłynął nam spokojnie, opalanie i kąpiel w basenie, ustaliłyśmy też plan zwiedzania na kolejny dzień.  Na pobliskim bazarku kupiłyśmy mango, papaję, arbuza, ananasa…. wszystko pyszne i słodkie.

Niestety na Bali brakuje chodników, a co za tym idzie poruszanie się po ulicy jest utrudnione. Postanowiłyśmy wybrać się na spacer, który jak się okazało trwał 3h.
Zajrzałyśmy w wiele bocznych uliczek, widziałyśmy sporo ukrytych świątyń. Kupiłyśmy lokalne smakołyki jak pikantnego tuńczyka czy warzywa w tempurze, które można dostać prawie na każdym kroku.

 

Tutaj już o 18-19 robi się ciemno, trasa nam się trochę wydłużyła. Okazało się, że wybrałyśmy okrężną drogę, ale dzięki uprzejmości dwójki miłych Balijczyków udało nam się wrócić do domu bezpiecznie na ich skuterach.

Dzisiaj Ubud! Miejsce, które bardzo chciałam poznać. Pamiętacie film z Julią Roberts i słynnego Kethu? Miałam plan się do niego wybrać, ale niestety miesiąc temu odszedł, miał ponad 100lat… i tak, on był prawdziwy. Nie był aktorem, a prawdziwym szamanem. Uwierzycie w to? 🙂

Wczesna pobudka, dzisiaj miałam balijskie śniadanie. Nudle z warzywami w lekko amerykańskiej wersji z jajkiem sadzonym 😉 i jak zwykle świeży sok i owoce.

Do Ubud zabrał nas kuzyn właścicielki, który specjalizuje się w wycieczkach objazdowych z turystami. Zaczęłyśmy od plantacji kawy. Bali prócz pól ryżowych słynie z kawy – odmiana nazywa się Robusta. Także z produkcji jednej z najdroższych kaw na świecie. Słyszałam kiedyś o kozach, które wybierają najlepsze pędy trawy i z ich odchodów robi się bardzo drogą kawę. Tutaj rolę kózek pełnią lemury 🙂 zasada jest ta sama.
Balijska kawa jest bardzo łagodna w smaku, rozmawiałam z przewodniczką o sposobie zaparzania i wygląda to mniej więcej jak nasza kawa po turecku 🙂

 

Kolejny punkt to Małpi Gaj – jest to „dzikie” miejsce,  w którym żyją sobie małpy, okoliczności przyrody cudowne (zerknijcie na zdjęcia), do tego świątynie, potoki i spora ilość turystów.

 

Pora lunchu – więc udałyśmy się do lokalnej knajpki na dobrze przyprawione danie z bakłażanem, chyba już wspominałam jak lubię to warzywo? 😉
No i koniecznie trzeba było odwiedzić starą i piękną świątynie, w której niestety nie odbywają się żadne ceremonie czy modlitwy, a szkoda, bo na tym nam zależało.

 

Na sam koniec listy – shopping! Otrzymałam długą listę zakupów od rodzinki 😉 sis i Mama zainspirowane balijskimi sukniami i biżuterią dały konkretne wytyczne. Jeśli chcecie coś tu kupić, to nie ma co pytać o cenę, zawsze odpowiedź będzie ta sama „a ile chcesz dać?”  Dlatego warto się targować i to sporo 😉

 
 

W planie były jeszcze pora ryżowe, ale nasz przewodnik źle się poczuł i musiałyśmy wracać. Jednak nic straconego, jeszcze sporo przed nami. Do jutra w takim razie. Namaste.

 

Spodobał się Tobie mój wpis o Bali dla początkujących? Chcesz wiedzieć jak się tutaj dostałam? Poczytaj o tym w moim wpisie.

W drodze do raju… Amsterdam.